Ciężko mi jest samotnie kłaść się spać w naszej sypialni bez jego buziaka w czoło i wyszeptanym cudownym głosem dobranoc, moje kochanie. Każda sekunda bez jego słów rozrywa mnie od środka; tworzy coraz to nowsze, coraz bardziej bolesne rany. Czasami nie mogę wytrzymać i odsłuchuję jego wiadomości, które pozostawił mi na skrzynce głosowej. Pomaga tylko przez chwilę. Czuję się jak małe dziecko, które zostało całkiem samo.
Tak bardzo mi brakuje jego zapewnienia, że nie istnieją żadne przeszkody, dopóki jesteśmy razem. Chcę znowu słuchać jego niekończących się opowieści o samochodach. Nie zawsze rozumiałam, o czym do mnie mówił, ale widok jego roziskrzonych blaskiem oczu był dla mnie czymś najpiękniejszym. Zawsze miał takie, kiedy mówił o czymś, co kocha.
Kiedy znowu w nie spojrzę?
Codziennie od sześciu miesięcy patrzę na jego bezsilne ciało, które pośród bieli szpitalnej sali wygląda, jak ciało małego chłopca. Patrzę na jego zamknięte oczy otoczone cudownym wachlarzem kruczoczarnych rzęs i modlę się o spełnienie jedynego mojego marzenia. By je otworzył.
Nieustannie trzymam go za jego lewą dłoń. Wydaje się być za zimna, inna, trochę obca. Oddałabym wszystko, by przywrócić jej naturalne ciepło, którym ogrzewał moje dłonie, kiedy chodziliśmy na jesienne spacery i nie miałam przy sobie rękawiczek. Nie przestaję do niego mówić. Mówię o każdej najmniejszej błahostce, tak jakby nic się nie zmieniło. Kupuję motoryzacyjne pisma i czytam mu na głos artykuły o technicznych nowościach. Często bezwarunkowo lecą mi łzy, kiedy w odpowiedzi słyszę tylko odgłos powolnego, niepewnego bicia serca, wydobywającego się ze szpitalnej aparatury.
Obudź się.
Wróć do mnie, proszę.
W głowie wciąż mam tamten dzień. Umówiliśmy się na mieście. Czekałam na niego w naszej ulubionej kawiarni. Siedziałam przy stoliku stojącego obok okna, pijąc nieziemskie, waniliowe latte. Lubię patrzeć na śpieszących się przechodniów, na stojące w korkach samochody. Wprowadza mnie to w pewien rodzaj melancholii, którą ciężko mi wyjaśnić. Po kilku minutach z zamyślenia wybił mnie dźwięk przychodzącej wiadomości.
Już do Ciebie biegnę, skarbie
Uśmiechnęłam się do telefonu. Czekałam dalej. Minęło kilka minut. Kilkanaście. Kilkadziesiąt... Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność. Wciąż go nie było, chociaż nie miał w zwyczaju aż tyle się spóźniać. Ogarniał mnie coraz większy niepokój. Próbowałam się do niego dodzwonić. Bez skutku. Zupełnie nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Czekałam więc dalej, próbując nawiązać połączenie. Kiedy miałam po raz kolejny nacisnąć zieloną słuchawkę, na ekranie telefonu pojawił się obcy numer.
Jak to dobrze, że w końcu pani odebrała. Proszę przyjechać do szpitala, pani mąż miał wypadek. Został potrącony przez samochód. Więcej powiemy, jak już pani przyjedzie...
Nie pamiętam, co działo się potem. Pamiętam za to niezliczoną ilość łez.
Przez pierwsze miesiące było niezwykle ciężko. Nie było dnia, w którym nie płakałam. Później przyszło przełamanie i myśl, że muszę być teraz silna za nas oboje.
Nie istnieją żadne przeszkody, dopóki jesteśmy razem.
Za oknami jest już prawdziwa zima. Za dwa tygodnie święta. Na każdym kroku czuć ich magię. Mi jednak nie przynosi to radości.
O b u d ź s i ę
* * *
Dziś Wigilia. Najsmutniejsza w całym moim życiu. Przywiozłam do szpitala małą choinkę, postawiłam ją na parapecie. Migocząc wszystkimi kolorami tęczy wprowadza na tej sali nową porcję nadziei, której czasami mi brakuje. Siadam koło niego, jak zwykle trzymam jego dłoń, kciukiem gładząc jej wierzch. Wciąż do niego mówię.
Skarbie, przypadkowi ludzie życzyli mi wesołych świąt. Takie będą tylko wtedy, kiedy do mnie wrócisz - szepczę.
Nie wytrzymuję. Zaczynam płakać. Przytulam twarz do jego bladej dłoni. Moje łzy spływają po jego nadgarstku.
- Kochanie... - dotarł do mnie ledwo słyszalny szept.
Podnoszę głowę i przecieram mokre od łez oczy. Widzę jego cudowne tęczówki. Pierwszy raz od sześciu miesięcy.
Wróciłeś?
- Nie wytrzymałbym tam bez Ciebie.